Nadszedł dzień, kiedy trzeba było opuścić Port Barton. Szkoda, bo miejscowość ta bardzo nam się spodobała. Znaleźliśmy tu wszystko, co potrzebne jest człowiekowi, by odpocząć i zrelaksować się. Napięty plan podróży nie pozwalał jednak na jakiekolwiek zmiany. O 21.45 mieliśmy wszak zaplanowany lot z Puerto Princesa do Manili. Wstaliśmy więc rano, spakowaliśmy bagaże i udaliśmy się pod kościół, skąd codziennie ok. godz. 9.00 odjeżdżają dwa jeepneye, jeden do Roxas (150 PHP), a drugi do Puerto Princesa (250 PHP). Załadowaliśmy się na ten drugi i siedząc w środku ściśnięci do granic możliwości, obserwowaliśmy jak lokalsi wrzucali na dach swój dobytek, który im spadał, więc czynność musieli powtarzać. Nad naszymi głowami latały worki, wiadra, opony, materiały budowlane… Lekko po 9.00 jeepney ruszył i przez następne pół godziny krążył po wąskich ulicach PB, a kolejni pasażerowie dosiadali się i wrzucali na dach swoje bagaże. Cała konstrukcja tego wysłużonego pojazdu dosłownie trzeszczała. Ruszyliśmy wreszcie w drogę. Odcinek Port Barton – Roxas wiódł jak już wcześniej pisałem drogą gruntową przez dżunglę. Ociężały jeepney jechał wolno i gibał się na wszystkie strony. W Roxas wjechaliśmy na drogę asfaltową i nasz pojazd zamienił się w potwora szos. Sypaliśmy ponad 100 km/h, a inni zjeżdżali nam z drogi. Oczywiście przez cały czas muzyka nastawiona była na maksa, toteż wielu turystów (w tym ja) jechało z zatyczkami w uszach. Filipińczykom to nie przeszkadzało, najwyraźniej pogodzili się z nieuchronną utratą słuchu. Ok. 14.00 dotarliśmy na dworzec San Jose w Puerto Princesa i wzięliśmy tricycla do centrum handlowego Robinson’s Place (50 PHP po targach). Chcieliśmy zrobić małe zakupy i resztę czasu do odlotu przesiedzieć w jakimś sympatycznym barze. W sklepach z odzieżą rozglądałem się za koszulkami t-shirt i gdy przychodziło do mierzenia to napotkałem problem, którego wcześniej się nie spodziewałem. Otóż, największe były w rozmiarach L. Na dnie magazynów sprzedawczyniom udawało się znaleźć nieliczne sztuki w rozmiarze XL. Na niewiele się to zdawało, bo mój rozmiar to XXL. Wtedy dopiero otworzyły mi się oczy i zdałem sobie sprawę, że Azjaci są średnio o głowę niżsi i wszystko jest tu szyte wg ich potrzeb. Po tej pouczającej lekcji udaliśmy się coś zjeść. Punktów gastronomicznych w Robinsonie było do wyboru do koloru, ale nie mogliśmy już patrzeć na McDonaldy i Jollibee, a z drugiej strony nie chcieliśmy po raz kolejny przekonywać się o niedoskonałościach filipińskiej kuchni. Nasz wzrok padł więc na Chowking. Ta filipińska sieć restauracji, serwujących połączenie kuchni zachodniej i chińskiej, okazała się strzałem w dziesiątkę. Jedzenie było przepyszne i przypominało to, którym raczyliśmy się w Tajlandii i Malezji. Potem, do końca naszego pobytu na Filipinach, gdy głodnieliśmy, rozglądaliśmy się za Chowkingiem. Tymczasem posileni, wzięliśmy tricycla za 60 PHP i dojechaliśmy na lotnisko. Zapłaciliśmy opłatę wylotową 40 PHP i odlecieliśmy do Manili linią SEAIR/Tiger. Lot był punktualny i naprawdę niczego złego o tej linii nie mogę powiedzieć. Gdy dolecieliśmy na terminal krajowy NAIA i odebraliśmy bagaże było ok. 23.00. Musieliśmy jakoś dostać się do Tune Hotel Makati, gdzie czekał na nas 2-osobowy pokój za 1020 PHP. Pamiętałem o dwóch rzeczach:
a. żeby nie brać żółtych taksówek lotniskowych, bo mają wysokie taryfy;
b. że kierowcy białych taksówek miejskich nie chcą włączać taksometru.
Wyszliśmy więc z terminala przylotów i podeszliśmy pod terminal odlotów, gdzie białe taksówki przywoziły pasażerów i były natychmiast przeganiane przez pracowników lotniska, pracujących na rzecz monopolu żółtych taksówek. Widząc białą taksówkę, machnąłem ręką i kierowca się zatrzymał, a pracownik lotniska już pokazywał mu, że ma jechać dalej. Zapytałem taksówkarza czy pojedzie z włączonym taksometrem. Kręcił nosem i pytał, dokąd chcemy jechać, ale widząc złowrogiego umundurowanego jegomościa, skinął głową i zaprosił nas do środka. Z włączonym taksometrem jechaliśmy nocą ulicami Manilii, które jawiło się na zmianę jako miasto biedy i luksusu. Dotarliśmy do Tune Hotel i za kurs zapłaciliśmy 160 PHP. Dla porównania, turyści jadący na tej trasie bez taksometru płacili w granicach 300-350 PHP.