Tego dnia postanowiliśmy zrobić coś, co lubimy najbardziej podczas naszych wyjazdów, a mianowicie pojeździć motorem po okolicy. Wypożyczyliśmy więc sprzęt marki Honda (100 PHP za godzinę) w jedynej w Port Barton wypożyczalni, znajdującej się tuż przy punkcie informacji turystycznej i wyjechaliśmy na drogę w kierunku Roxas. Trasa wiodła przez dżunglę nad urwiskami i przepaściami wśród nieprzebranej tropikalnej roślinności. Widoki były przepiekne, a odgłosy syczącej dżunglii jeszcze bardziej niesamowite. Zupełnie jak z filmu "Goryle we mgle" z tym, że nie było goryli, no i... nie było mgły. Świeciło palące słońce, więc co chwilę przystawaliśmy w cieniu, żeby nie spalić się na czarno. Nie udało nam się jednak zobaczyć żadnego węża mimo, że na Palawanie występuje ich kilkanaście gatunków. Liczyliśmy, że udając się leśną gęstwinę pieszo uda nam się to zmienić, więc po powrocie do Port Barton zaplanowaliśmy sobie pieszą wycieczkę 3,5-kilometrowym szlakiem przez dżunglę do wodospadów. Ostatecznie w trasę ruszyłem sam, bo Kasię obleciał strach przed złem, które miało siedzieć w zaroślach i zwisać z drzew. Szedłem sam rozglądając się na prawo i lewo czy coś na mnie nie skacze, ale prócz natrętnej muchy, która mnie atakowała, nie zauważyłem nic szczególnego. Wszelkie gady i płazy siedziały ukryte z dala od wytyczonego szlaku bardziej bojąc się człowieka niż człowiek ich. Po 45 minutach marszu dotarłem do wodospadu. Wskoczyłem do wody, która uzbierała się u jego podnoża i trochę się ochłodziłem. Wracając, mijałem kolejnych śmiałków, którzy zmierzali tam, skąd ja wracałem. Gdy dotarłem do Port Barton, słońce już chowało się za horyzontem, a ja ledwo stałem na nogach czując te przebyte 7 kilometrów.