Geoblog.pl    pilipinas    Podróże    Hong Kong + Filipiny    W drodze na Palawan
Zwiń mapę
2013
11
lut

W drodze na Palawan

 
Filipiny
Filipiny, Puerto Princesa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13168 km
 
Minęła 2 w nocy, kiedy dojechaliśmy na dworzec Pasay w Manili. Ze względu na wysoką przestępczość w stolicy Filipin, nie ryzykowaliśmy szukania taniego dojazdu na lotnisko, tylko od razu przywołaliśmy taksówkę. Po włożeniu bagażu i wejściu do środka kierowca rzucił cenę 460 PHP za kurs. Najwyraźniej miał nas za frajerów z Zachodu, którzy zapłacą każdą cenę. Wyśmiałem go i powiedziałem, że gotowi jesteśmy zapłacić max. 200 PHP. Słysząc to pokręcił głową z dezaprobatą. W odpowiedzi na jego reakcję nacisnąłem klamkę w drzwiach i powiedziałem, że rezygnujemy z kursu. Wtedy dopiero widząc, że nic nie zarobi, poszedł po rozum do głowy i zawiózł nas na lotnisko za naszą cenę. Jak się później okazało, powinniśmy mu zapłacić jeszcze mniej. Tymczasem dotarliśmy na domestic terminal lotniska w Manilii, skąd o 7.35 mieliśmy mieć lot do Puerto Princesa na Palawanie linią Zest Air. Byliśmy już mocno zmęczeni i niewyspani tak, że głowy same nam opadały. Zaczęły opadać jeszcze bardziej, kiedy o 3 w nocy Zest Air poinformował, że nasz lot przesunięty został na 10.55. To było już kolejne przesunięcie godziny lotu przez tę bezsprzecznie najgorszą linię na świecie. Wcześniej przesuwali z 5.40 na 7.35, a teraz z 7.35 na 10.55. Pomijam fakt, że lot z Clark do Manili nam skasowali i odcinek ten musieliśmy pokonać autobusem. To co raziło równie mocno był bałagan w obsłudze klienta, momentami brak jakiegokolwiek kontaktu i praktyki stosowane przez Zest, o szczegółach których nie będę się rozpisywał, a które w Europie przyciągnęłyby uwagę prokuratury. Radzę więc każdemu, kto wybiera się na Filipiny - nie korzystajcie z usług Zest Air pod żadnym pozorem. Na terminalu krajowym lotniska w Manili też mieli niezły bałagan, bo nie ściągnęli z nas opłaty wylotowej, dzięki czemu zaoszczędziliśmy 200 PHP/os.
Wcale nie było takie pewne czy polecimy o 10.55. Przygotowani byliśmy, że spędzimy cały dzień na lotnisku. Jednak ok. 10.30 zaczął się boarding i weszliśmy wreszcie na pokład Airbusa, po którym gołym okiem widać było, że swoje najlepsze lata ma już za sobą. Na zewnątrz było ponad 30 stopni, a wewnątrz samolotu nie więcej niż 7-10 stopni, bowiem klimatyzacja ustawiona na "arctic" pracowała pełną parą. Ubrany w koszulkę t-shirt i krótkie spodenki od razu zwróciłem uwagę stewardessie, żeby wyłączyła to diabelstwo, bo zaraz wszyscy tu zamarzniemy. Nie zrobiła nic. Poszedłem więc do drugiej stewardessy i poprosiłem o to samo. Skutek taki jak poprzednio. Nieźle zdenerwowany wstałem z miejsca i zakomunikowałem trzeciej stewce, że w trybie nagłym chcę rozmawiać z kapitanem. Widząc mój opór nieco zmniejszyła klimę, lecz na tyle mało, że zmarzniętych nóg już prawie nie czułem, więc zamknąłem się w toalecie, która była jedynym ciepłym miejscem w całym samolocie. Moją decyzję spotęgował też fakt, że przestrzeń na nogi przy siedzeniach była tak mała, że najzwyczajniej w świecie nie miałem gdzie ich postawić. W Ryanair i Wizzair osoby powyżej 185 cm muszą skulić nogi, żeby zająć miejsce, ale jest to niczym w porównaniu z Zest Air, bo tam nawet skulonych nóg nie da się wcisnąć w przestrzeń przed siedzeniem. Przypomina to nieco sytuację w hostelu w Hong Kongu, gdzie kiedyś pewien 2-metrowy Australijczyk złożył reklamację, że leżąc na łóżku, głową dotykał jednej ściany, a palcami nóg drugiej, po przeciwnej stronie pokoju. Właściciel hostelu odparł mu, że w Azji ludzie są niżsi i że wszystko robione jest na ich miarę i oni z tym nie mają żadnych problemów.
Wracając do lotu do Puerto Princesy to trwał on ok. godziny. Wylądowaliśmy i raz na zawsze zakończyliśmy współpracę z Zest Air. Po wyjściu z lotniska złapaliśmy tricycla, który zawiózł nas na dworzec autobusowy San Jose. Początkowo chciał 120 PHP twierdząc, że to stała cena i nie ma od niej wyjątków. Powiedzieliśmy jednak, że lubimy okrągłe ceny i ostatecznie zawiózł nas za 100 PHP. W tej cenie wstąpił jeszcze do kantoru przy skrzyżowaniu Rizal Avenue i Puerto Princesa North Road, gdzie wymieniliśmy USD po kursie 40,30. Dworzec San Jose to dziura zabita dechami, gdzie nawet zjeść gorącego posiłku nie ma gdzie. Kilka sklepików spożywczych i pobliski targ z super drogimi owocami i warzywami to wszystko, co oferuje ta okolica. Dlatego kupiliśmy bilety na RoRo busa do El Nido na 14.00 za 483 PHP i zajęliśmy miejsce w wygodnym autobusie. Podróż do El Nido trwała 6 godzin. Jechaliśmy przepiękną trasą przez tropikalną dżunglę z tysiącami zjazdów, podjazdów, skrętów, zakrętów. Mniej więcej od Taytay skończył się asfalt i ostatnie kilkadziesiąt kilometrów pokonaliśmy po drodze gruntowej. Nawet jeśli komuś nie przypadnie do gustu El Nido to powinien wybrać się na Palawan, choćby z powodu przemierzenia wspomnianej trasy. Tymczasem lekko po 20 dotarliśmy do El Nido. Tricyclem za 50 PHP (nawet nie mieliśmy już siły się targować) dostaliśmy się do Casa Buenavista, gdzie czekał na nas zarezerwowany pokój. Totalnie wyczerpani padliśmy na łóżko.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 18 wpisów18 3 komentarze3 44 zdjęcia44 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
05.02.2013 - 20.02.2013